Po pierwsze wolność. Prawica będzie atrakcyjna dopóty, dopóki będzie uosobieniem wolności. (…) Wolność osobista, gospodarcza, religijna, narodowa. To więcej niż hasła. To oś, wokół której prawica powinna organizować wyobraźnię.
Marcin Ociepa, Porozumienie Jarosława Gowina, Prawica (od)nowa. 10 przykazań, „Rzeczpospolita”, 29.12.2020
Skojarzenie idei wolnościowych z prawicą nie jest bynajmniej intuicyjne i wymaga świadomych zabiegów. Prawica (zwłaszcza radykalna) nie ceni wolności zbyt wysoko, pochwala raczej zorganizowanie, obowiązek, dyscyplinę. Niejednoznaczny stosunek prawicy do idei wolności dobrze obrazują refleksje publicysty Adama Tomasza Witczaka, zamieszczone dekadę temu na portalu Organizacji Monarchistów Polskich. Jak zauważa Witczak, radykalna prawica często krytykuje wolność jako „konstrukt prowadzący do permisywizmu i demoralizacji”, „wartość mieszczańską”, „cnotę liberalną”. Autor cytuje – jako przykład tego typu negatywnej oceny społecznych skutków praktykowania wolności – wypowiedź Adama Danka (obecnie adiunkta w Akademii Ignatianum), opublikowaną również na portalu OMP, pod znaczącym tytułem Cenzuro, wróć!:
Już słyszę głos jednego z produktów tego rozkładu – demokraty czy innego liberała – jak ględzi kaznodziejskim tonem: mamy wolność sumienia i wolność mediów, ludzie mają prawo tworzyć i oglądać również filmy uważane przez innych za szkaradne i nikomu nie wolno im zabronić, a pana przecież nikt do tego nie będzie zmuszał. Odpowiadam: stul pysk, parchu, i na kolana. To ty stajesz w obronie każdego plugastwa z gębą pełną „praw człowieka”, „samorealizacji” i „wolności obywatelskich”. Ale gdy w grę wchodzą inicjatywy podejmowane dla ratowania resztek naszej cywilizacji, nigdy nie można na ciebie liczyć, ba, pierwszy je oprotestujesz jako „zagrożenie dla demokracji”. Więc zacznij się kajać, zgniłku. Masz coraz mniej czasu. Ktoś musi na powrót wpoić Europejczykom duchową karność i rudymentarne poczucie przyzwoitości, choćby kijem.
Wobec tej dość typowej i utrzymanej w charakterystycznej dla mediów radykalnych stylistyce krytyki liberalizmu Witczak ostrożnie się dystansuje. Nie ceni wolności w wydaniu „socjalistycznej” Unii Europejskiej, lecz uważa pewne wolności obywatelskie za cenne – nawet w ustroju idealnym, jaki zapanuje po kontrrewolucji. Wolność jest jednak zdaniem publicysty szczególnie cenna dla prawicy w obecnych czasach: jako narzędzie walki z dominacją „poprawności politycznej”. „Wolność słowa? Matka wszystkich herezji, niechybnie…, ale” – pisze Witczak, wskazując na wagę wolności słowa w propagowaniu wartości tradycyjnych i antyliberalnych we współczesnym, „demoliberalnym” świecie.
Idea wolności rzadko splata się z esencjalnymi cechami prawicowego światopoglądu. Za taką, esencjalnie powiązaną z wolnością, można uznać koncepcję subsydiarności, autonomii wspólnot w rozwiązywaniu lokalnych problemów, lub też własności, która wzmocnienie swe znalazła w neoliberalizmie gospodarczym i silnych w Polsce nurtach konserwatywno-liberalnych. Inne prawicowe pochwały wolności mają współcześnie, podobnie jak dekadę temu, zazwyczaj charakter taktyczny – choć osoby je wypowiadające często myślą o sobie jako „wolnościowcach”. Wolność narodowa, osobista czy religijna dostarczają narzędzi działania w sytuacji odczuwanej jako opresja, dominacja ponadnarodowych struktur czy niekonserwatywnych paradygmatów myślenia. Dominacja taka może być subiektywnie odczuwana nawet w sytuacji rzeczywistego pluralizmu – w obszarach życia, w których przestał dominować tradycyjny porządek. Wolność i konserwatyzm, strategicznie utożsamiane, często przedstawiane bywają przez prawicę jako zagrożone, wymagające pilnej obrony wobec nacisków międzynarodowych organizacji i „radykalnych mniejszości”. Tradycjonalistyczne modele życia ukazywane są jako atakowane, a konserwatywne treści – cenzurowane. Jest to obecnie podstawowa strategia licznych prawicowych portali i newsletterów, utrzymujących się między innymi z fundraisingu. Ta niezwykle skuteczna metoda uzyskiwania finansowego wsparcia dla działalności – tworzenie poczucia zagrożenia za pomocą hiperbolizacji i polaryzacji, operowania opozycją przyjaciel/wróg – skutecznie działa też na wyobraźnię jej twórców i odbiorców.
Jednym z przejawów limitowania wolności słowa, kojarzonej z wolnością konserwatywnej ekspresji, jest zdaniem prawicy ograniczanie „wolności akademickiej” – prezentowane się jako dyktat „poprawności politycznej” na uniwersytetach.
Poruszanie kwestii „wolności słowa” na uczelniach nie jest polską specyfiką. W ostatnich latach w krajach anglosaskich powstało kilka inicjatyw, których celem jest walka z ograniczaniem swobody wyrazu „różnorodności światopoglądowej” w akademii. Te tworzone przez konserwatystów w reakcji na dominację dyskursu liberalnego na uczelniach inicjatywy – jak Heterodox Academy i Academic Bill of Rights (postulaty organizacji Students for Academic Freedom) w USA, Free Speech University Rankings w Wielkiej Brytanii – proponują rozwiązania prawne i regulaminowe mające prowadzić do „równowagi światopoglądowej” w szkołach wyższych. Jednym z wysuwanych pomysłów jest zatrudnianie naukowców z uwzględnieniem ich poglądów politycznych i narzucenie im obowiązku zawierania różnorodności światopoglądowej w sylabusach, innym: administracyjne zapewnienie rozmaitości mówców występujących na kampusach, w tym na przykład przywódców religijnych. Inicjatywy te bywają komentowane jako próba zwiększenia obecności idei prawicowych na kampusach.
W podobnym kontekście – wojen kulturowych i działania ruchów społecznych o wyrazistym obliczu ideowym – należy postrzegać proponowane w Polsce nowelizacje ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Pomysł nowych regulacji, podjęty w zbliżonej formie przez ministra Jarosława Gowina, a następnie przez jego następcę Przemysława Czarnka, opublikował na swej stronie internetowej Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, organizacja partnerska Agenda Europe, dążącej do wpisania w europejski (i polski) porządek prawny wartości konserwatywnych (triada rodzina, tradycja, własność). Instytut zaangażowany jest w wojny kulturowe, a jego radykalizm wzmacnia model finansowania poprzez fundraising, wymagający utrzymania ciągłej uwagi darczyńców.
W projekcie nowelizacji Ordo Iuris wykorzystuje ideę „wolności akademickiej” w sposób taktyczny: proponuje poszerzenie swobód akademickich o „wolność prezentowania poglądów”, lecz formułuje jednocześnie zastrzeżenie o obowiązku „umacniania poszanowania aksjologii państwa” przez uczelnie, ze wskazaniem na wartości chrześcijańskie. To sformułowanie zapewniać miałoby ochronę uczelni przed zbyt swobodną ekspresją przekonań sprzecznych z chrześcijańską aksjologią. Inną gwarancją dla wartości konserwatywnych (przy założeniu kontynuacji prawicowych rządów) byłaby projektowana kontrola realizacji wolności akademickich przez ministra, z możliwością nakładania kar finansowych na uczelnie „naruszające wolność”. W swym newsletterze organizacja zapowiadała też dalsze prace nad ograniczeniem obecności w akademii treści jej ideowo nieprzyjaznych:
Kolejnym krokiem powinno być zreformowanie systemu finansowania szkolnictwa wyższego i badań naukowych, które w obecnej formie utrwala niewydajne układy akademickie i tłumi badaczy gotowych do odważnego zakwestionowania dominującej na wielu wydziałach ideologicznej linii. O ile miliony płyną na granty poświęcone gender studies i teorii queer, to finansowanie studiów nad rodziną i współczesnymi zagrożeniami cywilizacyjnymi pozostaje niemal niedostępne (26.06.2020).
Wolność i konserwatyzm zostały więc utożsamione, a określone nurty badawcze, kojarzone z lewicą, ukazane jako dominujące w akademii i zagrażające wolności.
Podjęcie inicjatywy nowelizacji Instytut Ordo Iuris uzasadniał zaistnieniem zdarzeń, zdefiniowanych przezeń jako istotne naruszenia wolności akademickiej. Były to postępowania dyscyplinarne prowadzone w sprawach prof. Ewy Budzyńskiej (skarga studentów na treści ideologiczne podczas wykładu) i prof. Aleksandra Nalaskowskiego (opublikowanie felietonu krytykującego marsze równości w prawicowej prasie), a także wypadki odwoływania debat na uczelniach, zazwyczaj z udziałem zaproszonych gości spoza akademii.
Podobne przesłanki przyświecają, jak się wydaje, ostatniej propozycji nowelizacyjnej, bardzo zbliżonej w treści i celach do projektów Ordo Iuris i Jarosława Gowina. „Pakiet wolności akademickiej” Przemysława Czarnka zakłada umorzenie wszystkich trwających na uczelniach postępowań dyscyplinarnych powiązanych z kwestiami światopoglądowymi, ochronę dla swobodnej ekspresji na uczelni „przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych” oraz gwarancję wolności organizacji „debat akademickich z zachowaniem zasad pluralizmu światopoglądowego”; przewiduje także kontrolę ministerialną nad tak rozumianą wolnością poprzez możliwość odwołania się poszkodowanych akademików do komisji dyscyplinarnej przy ministrze.
Warto odnotować, że te propozycje „poszerzenia swobód akademickich” (zarówno inicjatywy zagraniczne, jak i krajowe – Ordo Iuris czy ministrów) nie mają w istocie odniesienia do wolności akademickiej, jasno definiowanej przez polskie i zagraniczne przepisy prawa. Podstawą wolności akademickiej jest autonomia uczelni, zapewniająca społeczeństwu brak ingerencji politycznej w badania (w przedstawionych propozycjach naruszana kontrolą ulokowaną poza akademią), a także wolność badań i nauczania – opartą na kompetencji fachowych uczonych, kontrolowanych przez innych akademików w procesie recenzowania. Wolność słowa natomiast – również w zakresie wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych czy filozoficznych – to wolność konstytucyjna, ale jednocześnie odmienna od wolności akademickiej, ponieważ nie wiąże się z wiedzą fachową sprawdzaną w procesie recenzowania.
Przywołane postępowania dyscyplinarne wobec profesorów to spory między pracodawcą a pracownikiem, obwinianym o zachowanie niezgodne z rolą zawodową (wyjście poza konwencję wykładu opisaną jako kontrakt w sylabusie; użycie zbyt ostrych określeń w debacie publicznej). Wolność słowa, z której skorzystali profesorowie wyrażając swoje poglądy, nie oznacza prawa do nieponoszenia konsekwencji – te, jak zauważa badacz wolności akademickiej Stanley Fish, ponosimy często, gdy korzystamy z wolności słowa – w życiu osobistym i zawodowym. Wolność słowa oznacza jedynie, że nie spotkają nas represje ze strony organów państwowych.
Podobnie należy oceniać debaty z zaproszonymi na uczelnię gośćmi spoza akademii – nie pozostają one w żadnej relacji z wolnością akademicką, ponieważ nie mają związku z badaniami: stanowią inne, dodatkowe działania uczelni (popularyzacja wiedzy, udział w debacie publicznej). Zazwyczaj odbywają się one bez przeszkód (o ile spełnione zostały wymogi administracyjne), a próby doprowadzenia do odwołania i zakłócenia tych imprez inicjowane są przeważnie przez niepowiązane z działalnością badawczą uczelni ruchy społeczne, którym nie podoba się tematyka wykładu lub prelegent/ka.
Proponowane nowelizacje ustawy (ministra Gowina i ministra Czarnka) uzyskały negatywne opinie wszystkich ciał związanych z akademią, które zajęły stanowisko w ich sprawie – zwracano uwagę przede wszystkim na zbędność regulacji, ich upolitycznienie i wadliwą konstrukcję prawną. Autorom propozycji zarzucono użycie pojęć nieobecnych w polskim prawie lub niejasnych, a także – sprzeczny z deklarowaną intencją – zamiar ograniczenia autonomii instytucjonalnej uczelni przez ministerialną kontrolę tego, co i komu można mówić w akademii. Jako badaczka ruchów społecznych dostrzegam w projektowanych nowelizacjach przejaw przejęcia przez urzędujących polityków retoryki i metod działania organizacji biorących udział w wojnach kulturowych. „Wolność akademicka” jest w proponowanych przez ministerstwo i Ordo Iuris regulacjach przedefiniowywana i instrumentalizowana w celu uzyskania silniejszej pozycji dla przekonań – zdaniem proponujących nowelizacje – społecznie pożytecznych.
Warto jednak pamiętać, że są to działania sprzeczne z istotą wolności akademickiej i jej celami. Wolność akademicka służy badaniom, a tym samym interesom społecznym, które nie powinny być definiowane zgodnie z dzisiejszą wyobraźnią polityczną, ponieważ ta (niezależnie od rządzącej opcji politycznej) zawsze jest ograniczona. Niewłaściwe wydaje się również kojarzenie wolności akademickiej z poszerzaniem obszaru swobodnej i niczym nieograniczonej ekspresji akademików – idea wolności akademickiej nie stoi bowiem na straży interesów grup zawodowych, a niezależności badań. To badaniom warto udzielić wsparcia i ochrony, nie „światopoglądom” jednostek czy grup. Na tym skorzystamy wszyscy.
Więcej na ten temat:
Marta Zimniak-Hałajko, Przeciw „ideologiom”. „Wolność” nauki jako stawka w wojnach kulturowych, „Zoon Politikon” 2020, nr 11, s. 102-145, DOI: 10.4467/2543408XZOP.20.005.12986.
Marta Zimniak-Hałajko pracuje w Instytucie Kultury Polskiej UW.