Written by 9:42 am Ogólne

Wielka draka, mała PKA…

Dnia 24 czerwca 2021 roku Minister Edukacji i Nauki zgotował kolejną z licznych niespodzianek w sprawach dotyczących szkolnictwa wyższego. Tym razem odwołał dotychczasowego Przewodniczącego Polskiej Komisji Akredytacyjnej, prof. Krzysztofa Diksa (matematyka z Uniwersytetu Warszawskiego), a w jego miejsce od razu powołał prof. Stanisława Wrzoska (prawnika-administratywistę z KUL-u).
Zanim przejdę do meritum sprawy, muszę poczynić dwa istotne zastrzeżenia. Po pierwsze, nie uważam, że prof. Krzysztof Diks był najlepszym Przewodniczącym PKA, jakiego tylko sobie można wymarzyć. Byłem członkiem Komisji Akredytacyjnej w latach 2016–2019, w czasie pierwszej kadencji prof. Diksa. Pomimo szumnych zapowiedzi, które usłyszałem na początku, że akredytacja ma brać pod uwagę przede wszystkim efekt końcowy – jakość przygotowania absolwentów – a nie wypełnienie jakichś tabelkowo-matrycowo-matriksowych wymagań, PKA ugrzęzła na kolejne lata w biurokratycznym sprawdzaniu „wypełniania wskaźników jakości kształcenia”. Raporty powizytacyjne wcale nie stały się krótsze i bardziej zrozumiałe. „Po owocach ich poznacie” – to było hasło wypowiedziane przez Przewodniczącego w lutym 2016 roku. W praktyce okazało się, że zamiast wcześniejszych 86 punktów, według których należało oceniać kierunki studiów, pojawiło się ich ponad 120. Sformułowanie „warto odnieść się do…” należało natomiast rozumieć jako „spróbuj do tego nie nawiązać choć jednym zdaniem”. PKA zabetonowała się w biurokracji, która tylko przyjęła inne nazwy. Trudno na poważnie traktować dumę PKA z tego, że zamiast dawnych „efektów kształcenia” używamy nowoczesnych „efektów uczenia się”. Nie, nie znajduję szczególnych powodów, by uznać działania byłego Przewodniczącego za szczególnie wybitne.
I równie istotne zastrzeżenie – znam prof. Stanisława Wrzoska, kilkakrotnie jeździłem z nim na wizytacje, pracowałem w kierowanym przez niego Zespole Nauk Społecznych i Prawnych. Uważam, że z powierzonych obowiązków wywiązywał się bardzo dobrze i uczciwie. Co też dla mnie było bardzo ważne, zawsze uważał, że to osoby, które wizytowały określony kierunek studiów najlepiej wiedzą, dlaczego należała się taka a nie inna ocena. Od tego właśnie są eksperci PKA, którzy jeżdżą (pociągami albo na MSTeamsach) i oglądają, jak wygląda edukacja w ewaluowanym miejscu.
Dlatego nie mam zamiaru ani bronić prof. Diksa, ani potępiać prof. Wrzoska.
Nie zamierzam tego robić z jeszcze jednego powodu. Ministerialna ingerencja Ministra Nauki i Edukacji nie powinna zostać sprowadzona do personalnej draki. Problem jest dużo głębszy i dużo istotniejszy. Świadczący tak naprawdę o tym, że PKA w istocie jest malutka i nie może za bardzo podskakiwać. (Co więcej – zasadniczo problem, który jest tutaj poruszony, nie dotyczy tylko i wyłącznie PKA, ale odnosi się w równym stopniu do Komisji Ewaluacji Nauki.) Niestety, i to może być kolejny argument przeciwko byłemu Przewodniczącemu PKA, za taki stan rzeczy i on po części odpowiada. Był przecież zaangażowany w przygotowywanie projektu nowej Ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, był członkiem Rady Narodowego Kongresu Nauki.
Ustawa – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce z 2018 roku (Ustawa 2.0, Konstytucja dla Nauki, czy jak tam kto chce sobie ją nazywać) stwierdza, że „PKA jest instytucją działającą niezależnie na rzecz doskonalenia jakości kształcenia” (art. 251, ust. 1). Brzmi to optymistycznie i zachęcająco. Jeśli jednak w tym samym artykule, w ust. 3 pojawia się takie oto sformułowanie: „Członków PKA powołuje minister”, to stoi to w jawnej sprzeczności z ustępem pierwszym. Nie może być mowy o niezależnej instytucji, jeśli wszystkich jej członków powołuje jedna osoba (minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego). Oczywiście, wskazane są podmioty, które mają prawo zgłaszać kandydatów na członków PKA, ale widząc zróżnicowanie profili działających w Polsce uczelni nie sposób udawać, że reprezentant jednej opcji politycznej nie byłby w stanie obsadzić wszystkich miejsc ludźmi o podobnych mu poglądach na edukację i nie tylko na edukację. Nie ma w ustawie żadnego zabezpieczenia przed polityczno-ideologicznym monopolem, choćby w postaci tak prymitywnych zastrzeżeń jak to, żeby w żadnym z zespołów PKA nie było więcej niż dwóch przedstawicieli tej samej uczelni. (W moim dawnym Zespole Nauk Społecznych i Prawnych, który nosi teraz wielce precyzyjną nazwę I Zespół Nauk Społecznych, w odróżnieniu od II Zespołu Nauk Społecznych, są po trzy osoby z UJ i UKSW…) Co więcej, jeśli to ministerstwo odpowiada za finansowanie działań PKA (art. 257), to zależność od politycznie uwarunkowanego ministra ujawnia się jeszcze dobitniej.
Ustawa – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce stwierdza też bez żadnych ogródek – „Przewodniczącego PKA powołuje spośród członków PKA i odwołuje minister” (art. 253, ust. 4). Jeśli zatem jest prawdą, że poprzedni Przewodniczący „aktywnie uczestniczył w doskonaleniu Konstytucji dla Nauki”, to znaczy, że sam taką furtkę dla własnego odwołania zostawił. Nie ma tam żadnego dodatkowego obostrzenia, nakazującego na przykład poddanie wniosku ministra pod głosowanie Posiedzenia Plenarnego PKA. Minister może w każdym momencie odwołać Przewodniczącego. Może, bo mu taką możliwość pozostawiono. Naiwnością było sądzić, że żaden z ministrów nie zechce kiedyś z takiej możliwości skorzystać.
To, co się stało w Polskiej Komisji Akredytacyjnej, jest zatem tylko kolejnym dowodem na to, jak słabe zabezpieczenia systemu szkolnictwa wyższego i nauki zostały wprowadzone w Ustawie. Przecież to jest oczywiste, że minister pełni funkcję polityczną, że powinien realizować polityczną wizję. Jeśli zostawia mu się gotowe narzędzia, takie jak możliwość odwoływania Przewodniczącego PKA, możliwość przyznawania wydawnictwom i czasopismom liczby punktów według własnego uznania (radzę uważnie przeczytać Ustawę: KEN jednie przedstawia projekt wykazu, ale decyduje – minister), to tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy ktoś skorzysta z tych ustawowych uprawnień.
Być może osoby wspierające rozwiązania przyjęte w Ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce sądziły, że ministrem właściwym do spraw szkolnictwa wyższego zawsze będzie „w miarę swój człowiek”, z którym można było się na przykład spotkać przy okazji posiedzeń Rady Narodowego Kongresu Nauki. Świadczy to jedynie o braku wyobraźni i przezorności. A potem pozostaje nam się ekscytować czymś, co w sumie od roku 2018 było oczywiste…
Podsumowując – naprawdę nie chodzi o tę czy inną osobę; o tego czy innego ministra. Chodzi o to, że Ustawa zostawiła szeroko uchyloną bramę z zachęcającym napisem „mieszajcie!”. Trudno mieć zatem pretensje do Ministra Przemysława Czarnka, że potrafi czytać.

(Visited 626 times, 1 visits today)
Close