Piotr Girdwoyń
Zaiste, za mało jest wolności na uczelni, i całe szczęście, że Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego pospieszył z bratnią pomocą na wezwanie szerokiego grona uczonych trzymanych pod butem rektorów, którzy nie pozwalali swobodnie głosić poglądów i gnębili swych podwładnych postępowaniami dyscyplinarnymi. Magnifcencje płci obojga nie byli najwyraźniej dotąd świadomi, że ich obowiązkiem jest
„zapewnianie w uczelni poszanowania wolności nauczania, wolności słowa, badań naukowych, ogłaszania ich wyników, a także debaty akademickiej organizowanej przez członków wspólnoty uczelni z zachowaniem zasad pluralizmu światopoglądowego i przepisów porządkowych uczelni”.
Na szczęście ma im to obecnie zostać wprost nakazane.
Pakiet wolności
W prostocie myślałem, że największe plagi polskiego środowiska naukowego to: plagiaty, kumoterstwo, nepotyzm, mobbing, niewłaściwe odnoszenie się do podwładnych czy nierzetelność w rozliczaniu się ze środków grantowych. Nie. Z tym wszystkim uczelnie dają sobie znakomicie radę, do cna eliminując przejawy wszelkiej nieuczciwości. Jest prawie doskonale. Prawie, bo jedna rzecz tylko w tym znakomitym mechanizmie zawodzi, czyli nadmierna surowość organów dyscyplinarnych w ściganiu naukowców za przekonania. I to wymaga naprawy. Oczywiście dokonywanej na poziomie ministerialnym.
Taki wniosek można wyciągnąć po lekturze projektu z 9 grudnia 2020 ustawy o zmianie ustawy prawo o szkolnictwie wyższym, górnolotnie reklamowanym jako „pakiet wolności akademickiej”.
Ratio legis?
Przechodząc do nieco poważniejszej, acz wciąż publicystycznej analizy projektu należy zacząć od zadania sobie fundamentalnego pytania – czemu ma służyć nowelizacja? Jeszcze niedawno reklamowano tzw. Konstytucję dla nauki jako akt kompletny, wypracowany i przemyślany. Okazuje się jednak, że należy go przemodelować, ale nie w kierunku, w którym likwidowano by najbardziej dotkliwe problemy (liczba konkurujących ze sobą ciał zarządzających, trudności decyzyjne i kompetencyjne, niejasności), ale właśnie głównie w odniesieniu do postępowania dyscyplinarnego.
Warto zwrócić uwagę, że sprawy dyscyplinarne na polskich uniwersytetach dotyczące przekroczenia wolności akademickiej praktycznie niemal nie istnieją. Na siedmiu z jedenastu Uniwersytetów w latach 2018/2019 nie wszczęto ani jednego postępowania z tego zakresu (https://serwisy.gazetaprawna.pl/edukacja/artykuly/1457549,wolnosc-slowa-na-uczelniach-postepowanie-dyscyplinarne.html). Oznacza to, że statystycznie problem wydaje się marginalny, a zarazem stanowi oś projektu. To nieuchronnie musi rodzić pytanie o intencje rzeczywiste i pozorne.
Irracjonalna dekryminalizacja
Moje Koleżanki i Koledzy z „Monitora” każą mi pisać prosto i bez odnoszenia się do literatury naukowej, ale to do końca niemożliwe. L. Gardocki pisząc o teorii kryminalizacji (w uproszczeniu: dlaczego pewne czyny są uznawane za przestępstwa, a inne nie) wyróżniał jej motywy racjonalne i irracjonalne (emocjonalne). Z tymi drugimi mamy do czynienia wtedy, kiedy uznanie przez ustawodawcę jakiegoś zachowania za czyn karygodny następuje po to, aby pewna grupa obywateli poczuła się usatysfakcjonowana (co może się przełożyć potem na poparcie np. w wyborach). Patrząc na nowelizację art. 275 prawa o szkolnictwie wyższym mam nieodparte wrażenie, że to przykład pozornie irracjonalnej dekryminalizacji. Sensem tej nowelizacji na pierwszy rzut oka może być wyłącznie satysfakcja emocjonalna pewnej grupy osób, opakowana w liberalny papierek.
W obecnym stanie prawnym podstawą odpowiedzialności nauczyciela akademickiego jest popełnienie przewinienia dyscyplinarnego stanowiącego „czyn uchybiający obowiązkom nauczyciela akademickiego lub godności zawodu nauczyciela akademickiego”. Projekt proponuje dodanie ust. 1a o treści: „Nie stanowi przewinienia dyscyplinarnego wyrażanie przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych”. Abstrahując od niedookreśloności pojęcia „wyrażanie przekonań religijnych etc.”, za które można uznać i poglądy antynaukowe, i nawołujące do nienawiści na jakimkolwiek tle, i sprzeczne z prawami oraz godnością człowieka – racjonalnie przepis ten po prostu nie ma większego sensu.
Zgodnie bowiem z Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii (art. 53), wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji (art. 54), wreszcie wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury (art. 73). Tak długo, jak z tych wolności korzysta każdy obywatel, a więc także nauczyciel akademicki, na pewno nie może być mowy o jakiejkolwiek odpowiedzialności represyjnej i żaden organ, komisja uczelniana, ministerialna, a w szczególności niezawisły sąd nie może uznać inaczej.
Ukryte pragnienia i teoria chaosu
Gdyby nowelizacja kończyła się w tym miejscu, należałoby ją uznać po prostu za zbędną. Jednak projekt wiąże z powyżej wskazaną dekryminalizacją inne konsekwencje. Oto, jak czytamy dalej, zmienia się istotnie model postępowania dyscyplinarnego.
Polecenie rektora wydawane rzecznikowi dyscyplinarnemu po otrzymaniu zawiadomienia, powzięciu wiadomości o przewinieniu lub po przeprowadzeniu mediacji ma przyjąć postać postanowienia. Trudno na pierwszy rzut oka dopatrzyć się systemowego sensu tego rozwiązania, w myśl którego w oderwaniu od dotychczasowego modelu rektor staje się organem dyscyplinarnym (bo wydaje postanowienia).
Rzecznikowi oraz osobie, której dotyczy informacja (potocznie mówiąc – podejrzewanemu o popełnienie przewinienia) doręcza się postanowienie o poleceniu rozpoczęcia prowadzenia sprawy.
I tu zaczynają się niespodzianki. Na postanowienie to można złożyć zażalenie, wszelako tylko wtedy, kiedy sprawa objęta postanowieniem dotyczy wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych (projektowany art. 284a ust.2). Jeśli chodzi o inne sprawy – zażalenia literalnie nie można złożyć, co oznaczałoby, że rzecznik byłby związany postanowieniem, czyli musiałby podjąć czynności.
Hipotetycznie niesprawiedliwy rektor (wyobraźmy sobie taką figurę) może zatem dalej wydawać postanowienia wszczęcia postępowania w zakresie np. naruszenia prawa autorskiego, nieuczciwości, molestowania seksualnego i innych godnych potępienia zachowań, aby gnębić nielubianego pracownika i na takie postanowienie zażalenie (do komisji przy ministrze) nie przysługuje.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że projekt staje w tym miejscu w poprzek zasadzie ustawy, iż rzecznik jest związany poleceniem i od tego polecenia nie ma odwołania. Po drugie – wydawałoby się logiczne, aby skoro wprowadza się zaskarżalne postanowienie o poleceniu wszczęcia sprawy, to powinno ono być zaskarżalne niezależnie od materii, bo rozwiązanie przyjęte w projekcie wygląda na stworzone ad casum, na dodatek wyjątkowo nieudolnie.
W tym miejscu zagadka dla Czytelników – kto w końcu będzie decydował o tym, czy sprawa jest związana z materią przekonań, czy nie? Rektor, osoba, której zawiadomienie dotyczy, czyli osoba podejrzewana o popełnienie przewinienia, a może rzecznik czy w ogóle od razu minister? Jeśli moje przekonania światopoglądowe lub filozoficzne zezwalają mi na zapożyczenie tekstu od kolegi czy koleżanki i postępuję w zgodzie z nimi, albo zgodnie z moimi przekonaniami religijnymi kobiety nie powinny się kształcić, co mówię na wykładach – to przysługuje mi zażalenie, czy też nie przysługuje?
Przed udzieleniem odpowiedzi mała dygresja. Jako prawnik-praktyk jestem gotów się założyć, że gdyby wprowadzić projektowane rozwiązanie – skutecznie spowolni, albo powstrzyma ono prowadzenie postępowań dyscyplinarnych na uczelniach w ogóle. Jeśli można skorzystać z trybu odwoławczego, niezależnie od tego, czy mamy argumenty, czy nie, to grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Będzie to oznaczać, że w każdej sprawie dyscyplinarnej postanowienie będzie zaskarżane – niekiedy z egzotyczną argumentacją. W konsekwencji rzecznicy oraz komisja przy Ministrze będą się musieli z tą lawiną dokumentów zmierzyć. A że tak będzie, to nie mam wątpliwości – wskutek deregulacji zawodów prawniczych na rynku nie ma deficytu prawników.
Odwołanie przysługuje do komisji dyscyplinarnej przy ministrze. Znowu powstaje pytanie, dlaczego wybrano ten podmiot, a nie najbardziej naturalny – uczelnianą komisję dyscyplinarną? Krytyczny czytelnik zapewne będzie intuicyjnie przeczuwał odpowiedź na to pytanie. Biorąc pod uwagę krótkie terminy, czyli 7 dni dla zainteresowanego na wniesienie zażalenia od doręczenia postanowienia, 7 dni dla Rzecznika od otrzymania zażalenia zainteresowanego na przekazanie do Komisji, doliczając jeszcze zwyczajowy tydzień dla poczty – po trzech tygodniach od postanowienia każda sprawa dyscyplinarna trafi do komisji przy Ministrze. Biorąc pod uwagę to, że ma ona ustawowo 21 dni na jej załatwienie, rzeczywiście pojawia się nęcąca perspektywa całkowitego sparaliżowania postępowań dyscyplinarnych nauczycieli akademickich. Hulaj dusza, piekła nie ma.
Dalej jest jeszcze ciekawiej. Racjonalny projektodawca – przypomnijmy – przyznał prawo do złożenia zażalenia na postanowienie jedynie w przypadkach, gdy sprawa objęta postanowieniem dotyczy wyrażania przez tę osobę przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych (projektowany art. 284a ust. 2), a zarazem stwierdził, że rozpatrując to zażalenie komisja (projektowany art. 284a ust. 5):
- uchyla postanowienie o poleceniu rozpoczęcia prowadzenia sprawy – w przypadku, gdy sprawa objęta tym postanowieniem dotyczy wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych;
- utrzymuje w mocy postanowienie o poleceniu rozpoczęcia prowadzenia sprawy – w pozostałych przypadkach.
Zacznijmy od refleksji logicznej. Jeśli zażalenie można złożyć jedynie w przypadku, gdy sprawa objęta postanowieniem dotyczy wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych, to o jakich „pozostałych przypadkach” mówi punkt 2 i dlaczego komisja utrzymuje w mocy postanowienie zamiast np. odmówić przyjęcia zażalenia (jak w k.p.k.)? Przecież wówczas – zgodnie z tym samym projektem – zażalenie nie przysługuje, a rolą komisji nie powinno być wypowiadanie się na temat postanowienia rektora, tylko odwołania od niego.
Jeśli jednak wniknąć głębiej w materię, okazuje się, że – i tu z kpiny płynnie przechodzimy do sfery rzeczywistego zagrożenia wolności akademickiej – to Komisja ma ostatecznie uznawać, czy sprawa dotyczy wyrażania przekonań, czy nie. Krótko mówiąc, ministerialna Komisja według projektu ma działać jak filtr. Będzie w stanie wstrzymać każde zaskarżone polecenie Rektora wszczęcia postępowania dyscyplinarnego uznając, że sprawa objęta tym postępowaniem dotyczy wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych. Na postanowienie komisji przysługuje zażalenie – rektorowi i osobie, której postanowienie dotyczy. Jednak zgodnie z projektem – wniesienie zażalenia nie wstrzymuje prowadzenia sprawy.
Rzecznik dyscyplinarny może wszcząć postępowanie na polecenie rektora zatem jedynie o tyle, o ile nie zostanie ono zaskarżone, albo Komisja uzna, że jednak postępowanie należy prowadzić – po upływie odpowiednich terminów (projektowany art. 285 ust. 1a).
Wspomniane wcześniej moje Koleżanki i Koledzy, którzy każą mi pisać prosto, dodają, że potrzebne są przykłady, żeby te wywody i konsekwencje rozwiązań rozumieli nieprawnicy. Wyobraźmy sobie zatem, że niesprawiedliwy rektor-mizogin nakazuje wszczęcie postępowania wobec nielubianego pracownika, który głosi równość kobiet i mężczyzn. Pracownik składa zażalenie na postanowienie, sprawa trafia przed komisję. Komisja uznaje, że to jest jednak „pozostały przypadek”, czyli utrzymuje w mocy postanowienie. Rzecznik musi postępowanie wszcząć. Pracownik zaskarża postanowienie komisji i czeka na rozstrzygnięcie Sądu Apelacyjnego w Warszawie, tymczasem postępowanie się toczy (bo może). Niesprawiedliwy rektor naciska na rzecznika (którego sam powołał), aby zakończyć postępowanie wnioskiem o ukaranie.
W ramach pracy domowej proszę sobie wyobrazić dalszy przebieg tej sprawy a dla chętnych: podstawić pod mizogina i równość płci inne zmienne. Dla zaawansowanych – proszę wyjaśnić, na czym polega prowolnościowy charakter tej regulacji.
Rzut oka wstecz i naprzód
Projekt nie przewiduje konsekwencji jedynie na przyszłość w odniesieniu do wskazanej kategorii czynów. Oto wśród przesłanek wznowienia postępowania pojawia się nowa, w brzmieniu „ukarano go za czyn niebędący przewinieniem dyscyplinarnym”. To otwiera drogę do wznawiania postępowań już zakończonych, o ile tylko ktoś uzna, że kara w istocie dotyczyła nie przewinienia dyscyplinarnego, tylko swobody wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych etc. Znowu posługując się przykładem (a każdy z Czytelników będzie w stanie podstawić sobie dowolny przykład z własnej dziedziny) – wyobraźmy sobie ukaranego historyka pochwalającego ludobójstwo. Opierając się na argumencie o swobodzie wyrażania poglądów – zyska on prawo do złożenia wniosku o wznowienie prawomocnie zakończonego postępowania. Posiłkując się wcale nie nieracjonalnym argumentem o dużej liczbie bezrobotnych prawników chętnych do pisania wniosków – każdy prawomocnie ukarany będzie mógł spróbować (i zapewne wielu spróbuje) szczęścia przy wznowieniu postępowania, motywując swoje zachowanie swobodą przekonań.
Jak zwykle najlepsze zostawiono na koniec. Ustawa przewiduje umorzenie ex lege wszystkich postępowań wyjaśniających i dyscyplinarnych, w zakresie w jakim dotyczą wyrażania przez nauczycieli akademickich przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych. Szkoda, że nie wyjaśniono, kto ma oddzielić ziarno od plew, czyli podjąć decyzję o tym, które postępowanie i w jakim zakresie należy umorzyć, ale mam podejrzenia, że w przygotowaniu jest już akt wykonawczy, który to doprecyzuje. I mam niejasne przeczucie, jaki organ będzie o tym decydował.
Rzecznicy dyscyplinarni będą natomiast obowiązani z mocy ustawy wydać postanowienie o odmowie wszczęcia postępowania wyjaśniającego, jeśli sprawy z tego zakresu będą się znajdować w ich właściwości na etapie przed wszczęciem. Furda ze światopoglądowymi dyscyplinarkami! Tylko co to naprawdę znaczy?
Raj odnaleziony
Spodziewam się, że po wejściu w życie ustawy (vacatio legis wynosi 14 dni) polskie uczelnie wreszcie wybuchną wolnością. W przyszłym roku powinniśmy doczekać się przynajmniej jednej nagrody Nobla, gdyż jedynie niemożność wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych krępuje polskie uczone i uczonych. Gdzie nie spojrzeć – dostatek, laboratoria pękają od badaczy, a mózgi puchną od pomysłów. Nikt nie musi zmagać się z prozą codziennej egzystencji, wynagrodzenia starczają na godziwe życie, naukowcom-rodzicom zagwarantowana jest profesjonalna opieka nad dziećmi, do gabinetów pchają się pracownicy administracyjni błagający o wypełnienie wniosków grantowych i biorący na siebie wszystkie biurokratyczne obowiązki, pełni empatii szefowie i szefowe katedr promują młodsze koleżanki i kolegów, młodzi z zapatrzeniem słuchają swoich mistrzyń i mistrzów. Wszyscy radośni, piękni, rzucają się sobie w objęcia. Kamera oddala się i unosi, a nad zaśnieżonym Krakowskim Przedmieściem widać pięknie podświetlone budynki Uniwersytetu Warszawskiego na tle panoramy bożonarodzeniowej Warszawy…
Na marginesie – zupełnie nie mogę pojąć, co z powyższymi regulacjami ma likwidacja zawieszenia nauczyciela akademickiego w pełnieniu obowiązków w toku postępowania wyjaśniającego, który ten sam projekt wprowadza, jeśli, oczywiście, nie dostrzec, że projekt w art. 2 odwiesza wszystkich do tej pory zawieszonych (bez względu na powód!). Tej Czytelniczce lub temu Czytelnikowi, który mi to wytłumaczy, ofiaruję skromną nagrodę.
Piotr Girdwoyń